Jest to ostatnia część tego cyklu, w której podsumowuję próby z wiatrakowcami „Cobra” i „Ważniak2”. Kolejne artykuły o tej tematyce będą poświęcone konkretnym modelom – taką mam przynajmniej nadzieję, bo jak dotąd moje zainteresowanie tymi wiropłatami nie słabnie.
Próby wiatrakowca „Cobra” zostały przerwane w ubiegłym sezonie, kiedy okazało się, że wykonane przeze mnie łopaty depronowo-balsowe nie pracują jak należy. Zrobiłem więc nowy komplet łopat (tym razem z samej balsy) z precyzyjnie odwzorowanym profilem.
Kolejne próby odbyły się wiosną i pokazały, że łopaty pracują o wiele lepiej – jest zarówno siła nośna jak i autorotacja. Pierwszy lot zakończył się jednak kraksą, albowiem wystąpił dokładnie ten sam efekt, z którym długo walczyłem przy okazji „Ważki” i „Ważniaków”(niewystarczająca kompensacja siły nośnej łopaty nacierającej). Przy kontakcie z ziemią łopatom nic się nie stało, natomiast obciążenia nie wytrzymały zawiasy wykonane ze „zbrojonej” taśmy klejącej.
Wykorzystałem konieczność naprawy głowicy do jej przeróbki w taki sposób, aby pod łopaty zmieściły się podkładki klinowe (trzeba było zwiększyć dystans pomiędzy ogranicznikiem wychylenia a płaszczyzną podstawy). Na zawiasy tym razem użyłem innego materiału – tworzywa typu PET – grubszego i mniej elastycznego, ale dużo mocniejszego.
Kolejne podejście niestety również zakończyło się niepowodzeniem. Jak to bywa przy różnych przeróbkach – działa to na zasadzie reakcji łańcuchowej. Cięższe łopaty, które poprzednio zapewne częściowo miały wpływ na urwanie zawiasów, tym razem za mocno „rozbujały” w czasie startu dość delikatny maszt, w efekcie zaczepiły o ster kierunku, całkowicie go odcinając (widać to będzie dalej na filmie). To oczywiście spowodowało utratę kontroli nad modelem.
Następna modyfikacja polegała więc na przyklejeniu obejmy, dodatkowo przytrzymującej maszt w połowie jego wysokości, był wprawdzie wcześniej przyklejony w tym miejscu do kolumny podpierającej, ale klej „puścił” pod wpływem obciążeń.
Dalsze testy miały już nieco lepszy przebieg. Klinowe podkładki okazały się trochę za wysokie (wymieniłem je na niższe), jeszcze kilka korekt wyważenia i „Cobra” poleciała, chociaż nie był to lot do końca udany. Opisane wyżej zdarzenia ilustruje film:
Zanim zrobię krótkie podsumowanie, chciałbym się jeszcze zatrzymać na kwestii kierunków obrotów śmigła napędowego i wirnika. Otóż w większości spotykanych konstrukcji wirnik (patrząc z góry i od tyłu) kręci się przeciwnie do ruchu wskazówek zegara (CCW). Normalne śmigło natomiast kręci się w prawo (CW). Teoretycznie to nie jest najszczęśliwszy układ, gdyż wirnik „CCW” powoduje odchylanie modelu od pionu w lewo (efekt łopaty nacierającej opisany w pierwszej części artykułu), moment reakcyjny od śmigła napędowego „CW” działa podobnie – obraca model wzdłuż osi podłużnej również w lewo. Tak więc oba momenty się sumują, co moim zdaniem dodatkowo utrudnia wytrymowanie modelu. Spotkałem się z opiniami wielu osób, które próbowały obu rodzajów wirników CW/CCW i stwierdziły, ze nie ma to większego znaczenia, ja mam na ten temat trochę inne zdanie. Do ostatnich prób z „Cobrą” użyłem śmigła „prawego” (patrząc od tyłu kręci się w lewo), moment odśmigłowy działa w tym przypadku w prawo, a więc przeciwdziała efektowi przechylania modelu w lewo powodowanym przez wirnik. Wydaje mi się, że było trochę lepiej niż przy śmigle normalnym, aczkolwiek nie jestem w stanie ocenić jak bardzo ten czynnik wpłynął na ustabilizowanie lotu.
Dla „Ważniaka2” obecny sezon upłynął przede wszystkim pod kątem nauki latania. Chociaż coraz lepiej czułem ten model, to nie mogę powiedzieć, żeby proces przebiegał bez problemów. Starty w zasadzie przebiegają idealne, ale z lądowaniami bywa różnie. O ile już do nich dochodzi i udaje się model ustawić pod wiatr, to można go „posadzić” zgodnie z teorią. Lot po prostej również nie sprawia problemu, natomiast w zakrętach trzeba być mocno skoncentrowanym, bo łatwo utracić kontrolę, a to zwykle kończy się kraksą. Na szczęście w większości wypadków uszkodzeniu ulegało tylko śmigło.
Warto przy okazji wspomnieć o roli wiatru – z jednej strony może być on sprzymierzeńcem, z drugiej bardzo utrudniać pilotaż (dotyczy to oczywiście wszystkich modeli wiatrakowców). W fazie startu wiatr jest bardzo przydatny. Kiedy jest całkowicie bezwietrznie potrzeba porządnego rozbiegu z modelem w jednym ręku i aparaturą w drugim lub dobrego pasa startowego, po którym można rozpędzić model na dłuższym dystansie. Zasada jest prosta – jeśli wirnik nie kręci się odpowiednio szybko, nie będzie wystarczającej siły nośnej i model nie wzbije się. Przy umiarkowanym wietrze wirnik rozkręca się sam (widać to wyraźnie na filmach) , wystarczy ustawić model do startu pod odpowiednim kątem, dodać gazu i delikatnie pchnąć przed siebie. W locie pod wiatr mamy podobnie jak w płatowcu mniejszą prędkość względem ziemi, co oczywiście w fazie nauki pomaga, bo pilot ma więcej czasu na reakcję. Z kolei podczas pokonywania zakrętów wiatr pogłębia pochylenie modelu i szczególnie gdy jest porywisty bardzo trudno nad tym zapanować. Jeśli miałbym dać początkującym miłośnikom wiatrakowców jakąś rzeczywiście przydatną radę, to proponuję pierwsze testy robić przy umiarkowanym ale nie porywistym wietrze. Loty mające na celu wytrymowanie modelu powinny być krótkie (start-lądowanie) i odbywać się tylko po prostej. Dopóki model nie będzie się prawidłowo zachowywał w takim cyklu, szanse na kręcenie nawet prostych „ósemek” są małe.
Podsumowanie
„Cobra” ma te same „wbudowane” wady co Ważniak, związane z niesterowanym wirnikiem. Daje się wprawdzie tym polecieć, ale równowaga w locie jest bardzo krucha. Start i lot po prostej nie są problemem, natomiast zakręty to już poważne wyzwanie. Jeśli model jest zbyt stabilny, to nie chce zakręcać, promień skrętu jest duży, co powoduje że odlatujemy daleko. Przy modelu, który z założenia ma bardzo słabo widoczną sylwetkę, w takiej odległości trudno jest ocenić jego reakcję na stery, bardzo łatwo stracić orientację i w efekcie utracić kontrolę, co z reguły kończy się kraksą. Jeśli z kolei łatwo go przechylać, to również bardzo łatwo jest przekroczyć tę cienką granicę kiedy jest się w stanie wyprostować sam. A z dużego przechyłu przy niesterowanym wirniku nie ma już jak go wyprowadzić. Trochę to przypomina latanie płatowcem, który ma proste skrzydło (całkowicie bez wzniosu) i nie ma jednocześnie lotek. Kiedy taki model złapie mocniejszy przechył, kontrowanie sterem kierunku czy wysokości na niewiele się zdaje. Dla mnie jest to ślepy zaułek. Ta konfiguracja moim zdaniem nie działa, a na pewno nie nadaje się do rozpoczęcia przygody z wiatrakowcami. Jeśli ktoś sprawnie lata tego typu modelami, to należy mu się podziw, być może u mnie dają znać o sobie braki w opanowanie pilotażu a być może jest to kwestia lepiej dobranych ustawień. Ja się w tym momencie poddaję i wracam do początku, zaczynając jeszcze raz od bardziej przewidywalnych konfiguracji.
Początkiem „nowego otwarcia” było zbudowanie widocznego na zdjęciu wiatrakowca dwuwirnikowego. Model został już oblatany, jest wyjątkowo prosty w pilotażu i lata „jak marzenie”. Moim zdaniem właśnie tego typu konstrukcja stanowi najlepszy punkt wyjścia do zabawy z wiatrakowcami. Więcej informacji o tym modelu znajdzie się w kolejnym artykule.