Nieubłaganie nadchodzi czas zakończenia modelarskiego sezonu, przynajmniej "wiosenno-letniej" jego części. Zmotywowani potrzebą pomocy przy oblocie modelu Multiplex Mentor (własność Krzysztofa) postanowiliśmy jeszcze raz spotkać się na wspólne loty.
Nasze lotnisko nie widziało jeszcze na raz tylu gości: pojawili się stali bywalcy (kompletny skład SGM, tj. Grzesiek, Wojtek i Piotrek), "etatowi" pomocnicy (Tereska, żona Piotrka), zaprzyjaźnieni latacze (Krzysztof - Piotrka wujek) oraz wierni kibice (synowie Krzysztofa ze swoimi wybrankami - Bartek z Agnieszką oraz Tomek z Gosią).
Pogoda średnio dopisała (zimno i wietrznie), pojawiły się nieprzewidziane okoliczności (problemy z samochodem), słońce chyliło się ku zachodowi, koniec końców udało się jednak trochę polatać.
Niejako na rozgrzewkę poszedł Ryan, Piotrek wykonał krótki lot, zakończony lądowaniem... jakiś 1m przed początkiem gładkiego pasa. Efekt - uszkodzone podwozie. Jedyny słuszny komentarz - "co ślepemu po oczach?"
Jako drugi wzbił się w powietrze Mustang. Piotrek pomny kiepskich statystyk z prób wyrzucania tego kombacika przeżył lekki stres. Tym razem się jednak udało - aktualny wynik 3:2 dla "wyrzucacza". Grzesiek niezawodnie dał pokaz możliwości modelu i własnych umiejętności pilotażu. Wszystkim się bardzo podobało!
Główną częścią programu dnia był oblot Mentora. Solidnych rozmiarów trenerek znanej i cenionej firmy Multiplex robi wrażenie. Jak to zwykle przy okazji oblotów bywa - i tym razem pilotowi (Krzysztof) nie brakowało emocji. Zaczęło się świetnie - samolot bez problemu wystartował i nabrał wysokości. Niedługo później pilota-oblatywacza chyba nieco zmroziło i model w ciasnym zakręcie coraz szybicej zaczął zbliżać się do ziemi. Po następnych 2-3 sekundach stało się nieuniknione. W sumie może błędem było pozwolić wystartować niedoświadczonemu właścicielowi, jedyną pomocą jakiej mu udzieliliśmy było udostępnienie pasa oraz wstępna regulacja modelu. Z drugiej strony model wydawał się lecieć prawidłowo a Krzysztof i tak musiał się kiedyś "zmierzyć z tematem". Na szczęście jedyne uszkodzenia to złamane śmigło i pęknięte plastikowe śruby mocujące płat. Następnym razem będzie lepiej!
Na koniec, już praktycznie po zachodzie słońca, ku uciesze widowni, Grzesiek postanowił uruchomić Extrę. Ta niestety, jak zwykle - piękna acz kapryśna - odmówiła wszelkiej współpracy. Nie dość, że zawiódł żyroskop, to jeszcze nie udało się uruchomić silnika. No cóż, ta jak zwykle miała swoje "humory"...
Reasumując - troszkę polataliśmy, nie obyło się bez start, aczkolwiek na szczęście niewielkich. Poniżej galeria - zdjęcia robili Tomek, Bartek i Piotrek. Jakość niestety nie najlepsza - z racji kiepskich warunków oświetleniowych... niektórzy nawet żartowali, że były to pierwsze nocne loty w naszym wykonaniu ;-)