Niedzielne popołudnie 24-go sierpnia już od początku nie zapowiadało się zbyt ciekawie - przynajmniej w kwestii prognozy pogody. Nie zrażeni wizjami meteorologów zdecydowaliśmy się jednak spotkać. Główny powód - oprócz głodu latania wywołanego wakacyjnymi wojażami - oblot małego spalinowego Mustang'a Grześka. Może "oblot" to zbyt wiele powiedziane - model zaliczył już kilka "podniebnych epizodów", w międzyczasie jednak trzykrotnie przechodził z rąk do rąk, aby ostatecznie wrócić do pierwszego właściciela i przy okazji przebyć gruntowną przebudowę.
Wstępem do, jak się póniej okazało, całej serii drobnych nieszczęść było wybranie się na lotnisko bez paliwa. No nic - zdaża się czasem o czymś zapomnieć. Kolejny etap - "przedskoczek" - czyli mój RWD za mocno wyrzucony przez Grześka szybko wrócił na ziemię łamiąc przy okazji śmigło. Nic wielkiego się nie stało - pora na "danie główne" - a tutaj kolejna wpadka - pęknięty wężyk paliwowy prawie uniemożliwił uruchomienie Mustang'a. Ostatecznie, wspólnymi siłami, jakoś doporwadziliśmy model do stanu używalności. I cóż wtedy? Niestety... pamiętny (podświadomie chyba) niedawnego startu RWD i niesiony żartami Grześka, że zaraz mu się odwdzięczę... właśnie tak zrobiłem. Za mocny, nieprecyzyjny wyrzut i model wylądował na ziemi ze złamanym śmigłem, wyłamanym łożem silnika i mocowaniem skrzydła. Straty w sumie niewielkie ale został niesmak zmarnowanego wypadu na latanie (nie licząc jeszcze jednego, tym razem udanego lotu RWD)...